☀️ Operacja Na Otwartym Sercu Gra
Tłumaczenia w kontekście hasła "otwartym sercu (Open Heart" z polskiego na angielski od Reverso Context:
To jest jak operacja na otwartym sercu – zawsze inwazyjna" – mówi Gaga w pewnym momencie. W tym filmie również sięga w głąb, odsłania się, pokazuje nieznane, chyba znacznie prawdziwsze oblicze. Mnie taka Gaga podoba się znacznie bardziej niż ta, która nosiła na sobie argentyńską wołowinę.
Wczoraj wróciłam z wawy. Za półtora miesiaca operacja na otwartym sercu. Wymiana na zastawke biologiczna. Mam zrobic wszystkie badania kontrolne i wyslac skierowanie kurierem. Jestem mniej zdenerwowany. Juz podchodze na zasadzie co ma byc to bedzie. Ogolnie prof. powiedzial ze ostatni moment na operacje.
Letra de Operacja na otwartym sercu de Mikromusic. Zwoje, bandaże emocji i wrażeń Doraźną tu pomoc trafi szlag Na otwartym sercu prowadzisz t Escribe el título de una canción, un artista o la letra
Skończyło się operacją – Zdrowie Wprost. Utknął mu w zębach kawałek popcornu. Skończyło się operacją na otwartym sercu. Każdy, komu kiedykolwiek między zębami utknęła łuska od popcornu, wie, jak irytujące jest to uczucie. Jednak w przypadku pewnego mężczyzny z Anglii sięgnięcie po tę popularną przekąskę miało
Escuche de forma ilimitada o descargue de forma permanente el título Operacja na otwartym sercu por Mikromusic en calidad Hi-Res en Qobuz. Suscripción disponible desde $ 16.190,00/mes.
Listen to Operacja na otwartym sercu on Spotify. Mikromusic · Single · 2020 · 1 songs. Mikromusic · Single · 2020 · 1 songs. Home; Search; Your Library.
Na otwartym sercu. Ewelina Dobosz Wydawnictwo: Niegrzeczne książki literatura obyczajowa, romans. 304 str. 5 godz. 4 min. Szczegóły. Kup książkę. Powieść, która przyspieszy bicie serca! Ambitna i pewna swoich umiejętności Marta ma w życiu jeden cel – chce zostać chirurgiem. Nikt nie może jej powstrzymać.
Jedna scena była może trudniejsza , druga może mniej. Ale z każdym dniem uczyłam się siebie i swojej wrażliwości. Fajna była ta adrenalina na planie – to jak operacja na otwartym sercu. I jest to uzależniające. - W jednym z wywiadów powiedziałaś: „Na planie „Wołynia” dojrzałam w ekspresowym tempie jako kobieta i jako
jeśli lekarz powie, że przeprowadzi cię po operacji ambulatoryjnej, najdłuższy czas odpoczynku od seksu może wynosić nawet tydzień. Niektóre procedury obejmują tylko mały obszar i dają dużą szansę na seks po kilku godzinach. operacja Szpitalna, z drugiej strony, oznacza, że powrót do zdrowia wymaga nadzoru.
Ale z każdym dniem uczyłam się siebie i swojej wrażliwości. Fajna była ta adrenalina na planie – to jak operacja na otwartym sercu. I jest to uzależniające. - W jednym z wywiadów powiedziałaś: „Na planie „Wołynia” dojrzałam w ekspresowym tempie jako kobieta i jako aktorka. Na czym to polegało?
Tłumaczenia w kontekście hasła "chirurgie à coeur ouvert" z francuskiego na polski od Reverso Context: Pas besoin de chirurgie à cœur ouvert. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate
iF7k. Operacja na otwartym sercu wtorek, 23 Lut 2016 Czy praktyka jogi jest jak odkładanie pieniędzy w banku? Gromadzisz i masz? Kiedyś skorzystasz, a na razie jesteś bogatszym człowiekiem. A może jest jak antybiotykoterapia? Nie możesz przerwać w połowie, bo bakterie się rozpanoszą. Albo jak operacja na otwartym sercu? Dopóki się nie skończy, leżysz i krwawisz z wnętrznościami na wierzchu. Daj Boże, jeśli w narkozie. Ostatnio teza nr 2 do mnie przemawia. Zaczął się jakiś proces i wiem, że nie mogę przestać, bo będę leżeć taka rozgrzebana, rozpruta, rozkrojona... Więc choć czasem bardzo bym chciała, nie przerywam praktyki. I nie wzywam kolejnego lekarza, tylko staram się wierzyć, że ten, co mnie rozkroił, też mnie pozszywa. Praca nad sobą bywa bolesna, ale... keep going. Czasem to jedyna metoda, by gdziekolwiek dojść. Korzystam z rady Kino MacGregor (i pewnie wszystkich nauczycieli jogi, coachów, fanów Kaizen...). Sześć razy w tygodniu rozwiń matę. Stań na niej. Zrób przynajmniej jedno powitanie słońca. A potem zobaczysz, co dalej. Ostatnio tak właśnie miałam, że samo rozwinięcie maty było niezłym hardkorem. Kręciło mi się w głowie, kołatało serce, drażniły zapachy, dźwięki. Czułam się jak w pierwszych tygodniach ciąży. Tylko jeszcze jedno powitanie - myślałam sobie. Jeszcze jedna asana. Jakby co, zrobię tylko stojące. Tylko do nawasany. Tylko pierwszą serię. Bez mostków, bo przy mostkach na pewno zwymiotuję. Jakimś cudem zrobiłam wszystko. Kolejny raz przekonując się, że prana generuje pranę. Że z każdą kolejną asaną jest łatwiej, a nie trudniej. Że joga wzmacnia, a nie wyczerpuje. Że po dwóch godzinach jest się bardziej wypoczętym, nie bardziej zmęczonym. I przy sekwencji końcowej... poczułam taką moc. Heloł! Jeśli w takim stanie psychofizycznym mogłam, to... mogę. Mogę sobie jeszcze poleżeć na tym stole operacyjnym i pozwolić rozgrzebywanie wnętrzności. I czekać, aż one wszystkie się poukładają jak puzzle we właściwe miejsca. Czy jest na sali lekarz? Oczywiście, że jest. Trzeba tylko zaufać. Metodzie. Jodze. Myślę, że jest taki moment, w którym możesz się wycofać z jogi. I moment, w którym nie ma odwrotu, bo więcej będzie szkód niż pożytku. Myślę, że ja doszłam do tego momentu. Jeśli teraz przestanę, nie tylko moje serce nie zostanie naprawione, ale też będą ofiary w ludziach. Dlatego, dla swojego dobra i dobra świata, znów dzisiaj stanę na macie. Miłej praktyki. Namaste.
Witaj na stronie z grami online. Tutaj znajdziesz setki wysokiej klasy gier online, w które będziesz mógł zagrać z całą rodziną Gry online, to proste gry, ale też bardzo wciągające Jeżeli lubisz bardziej rozbudowane gry, to zagraj w gry 3D. Jeżeli jesteś fanem gier logicznym, to oczywiście możesz zagrać w gry bubble shooter, a jeżeli jesteś fanem wyścigów samochodowych, to koniecznie zagraj w gry samochodowe wiele gier zostało przygotowanych z myślą o najmłodszych graczach, gdzie prym wiodą gry lego oraz gry Tom i Jerry . . Lekarz alkoholik Lekarz alkoholik, to gra zręcznościowa, w której waszym zadaniem jest wyciągn... (Zagrano: 1 485) Operacja królika Tym razem musisz przeprowadzić operację ratująca życie królikowi. Królik scho... (Zagrano: 6 461) Operacja na mózgu Świetna gra w której wcielasz się w chirurga i przystępujesz do operacji mózg... (Zagrano: 6 027) Operacja na oku Przed toba bardzo trudne zadanie, a mianowicie musisz przeprowadzić operacji ... (Zagrano: 1 256) Operacja nogi Kolejna trudna operacja przed tobą, a mianowicie musisz przeprowadzić operacj... (Zagrano: 1 452) Operacja nosa Myślisz,że dasz rade przeprowadzić operację nosa ? W takim razie masz okazję ... (Zagrano: 1 666) Operacja nosa W tej grze bedziesz musiał przeprowadzić operację nosa niczym najlepszy chiru... (Zagrano: 1 588) Operacja Nosa Ponownie wcielasz się w chirurga, ale tym razem musisz przeprowadzić operacje... (Zagrano: 1 538) Operacja ręki Bardzo fajna gra online, w której twoim zadaniem jest przeprowadzić operację ... (Zagrano: 5 369) Operacja żołądka Operacja żołądka, to jak sama nazwa wskazuje, jest to gra online, w której w... (Zagrano: 5 744) Operacja złamanego zęba W tej grze wcielasz się w stomatologa, którego zadaniem jest przeprowadzenie ... (Zagrano: 5 723) Operacja złamanej ręki Jak widzisz jest to kolejna gra w której wcielasz się w lekarza chirurga,a tw... (Zagrano: 7 470)
Canneńska Złota Palma za najlepszy scenariusz nie znalazła się w rękach twórców "Zabicia..." przypadkowo. Giorgos Lanthimos, wraz ze swoim stałym wspołpracownikiem – Efthymisem Filippou, sięgnęli do tradycji jednej z najstarszych cywilizacji europejskich. Ich film to współczesna opowieść o zemście i powracającej karmie, zamknięta w ramach tragedii antycznej, bezpośrednio czerpiąca zresztą z mitu greckiego o Ifigenii i Agamemnonie. Lanthimos dodatkowo obudował ją autorskimi, charakterystycznymi dla siebie akcentami, nadając jej formę surrealistycznego dreszczowca, raz po raz zapuszczając się w rejony medycznego body horroru oraz kina spod znaku home invasion. Historia opowiada o rodzinie Murphych – typowych przedstawicielach amerykańskiej klasy średniej. Steven (Colin Farrell) jest kardiochirurgiem, Anna (Nicole Kidman) prowadzi własny gabinet okulistyczny. Oboje wiodą z pozoru iddyliczne życie; mają wszystko: dwójkę utalentowanych dzieci – Boba (Sunny Suljic) i Kim (Raffey Cassidy), dom na przedmieściach i stabilną pozycję w zawodzie. Mężczyzna ukrywa jednak przed rodziną drobny sekret: jest w niejednoznacznej relacji z tajemniczym 16-latkiem – Martinem (Barry Keoghan). Wręczane mu pokątnie prezenty, potajemne spotkania w pobliskiej knajpie, późniejsze odwiedziny w domu, zasiewają w nas wątpliwości – co łączy obu bohaterów? Intymne schadzki o podłożu seksualnym? A może ojcowsko-synowska relacja? Lanthimos rzecz jasna nie od razu odpowiada nam na to pytanie. Daje widzom możliwość podjęcia własnych tropów i podążania wybraną ścieżką intepretacyjną, podsuwając jedynie subtelne wskazówki. Dynamika tej relacji została świetnie przedstawiona. Przez cały czas niesie ona ze sobą spory ładunek emocji, by ostatecznie dać im upust w finale rodem z greckiej tragedii. Oto skrywane dotychczas motywacje Martina zostają w końcu ujawnione: chłopak pragnie zemsty za czyn, którego parę lat wcześniej bezpośrednio dopuścił się Steven na jego ojcu. Mężczyzna zmarł na stole operacyjnym podczas operacji, czego przyczyną było uzależnienie lekarza od alkoholu. Tajemniczy bohater okazuje się zatem ucieleśnieniem dręczących Stevena wyrzutów sumienia. Staje się on drzazgą, zalegającą pod skórą i szybko przenikającą do rodzinnej tkanki, prowadząc do jej zakażenia, a w konsekwencji – wyniszczenia od wewnątrz najpierw syna, a później także córki Murphy'ego. A to dopiero zwiastun makabrycznych wydarzeń, które doprowadzą do małżeńskiego kryzysu, rodząc przy okazji istotne dla fabuły pytania o moralność: czy poświęcić życie jednej z ukochanych osób, by uratować trzy pozostałe, czy pozwolić sobie na cierpienie, przyglądając się śmierci każdej z nich? Lanthimos stawiając nas w tak niezręcznym położeniu nie ukrywa, że bawi się przy tym doskonale. Przy dźwiękach Schuberta oraz Bacha, a także muzyki chóralnej, absurdalizuje sens odkupienia win najwyższym kosztem. Chłód, emocjonalna powściągliwość i mechanicznie wypowiadane, często lakoniczne dialogi to elementy rozponawalne stylu greckiego autora, które obecne są także w "Zabiciu...". Sporo tu akcentów zaczerpniętych z jego z debiutu – "Kła", który również stanowił dekonstrukcję społecznej komórki, jaką jest rodzina. O ile jednak w "Kle" bohaterowie kierowali się przede wszystkim pobudkami totalitarnymi, o tyle w "Zabiciu..." ich działania umotywowane są bezsilnością wobec wiszącego nad nimi fatum. Przepowiednia musi się wypełnić, a Wysłannik Piekieł uosobiony przez postać Martina, nie odpuści, dopóki sprawiedliwości nie stanie się zadość. Ten fatalizm udziela się rzecz jasne także widzowi, który przyglądając się stopniowemu wyniszczaniu kolejnych domowników, nie tylko fizyczne, ale i psychiczne, zaczyna odczuwać rosnący z każda minutą dyskomfort. Podobnie jak w poprzednim anglojęzycznym filmie Lanthimosa - "Lobsterze", tak i tutaj główną rolę powierzono Colinowi Farrellowi. Angaż Irlandczyka do obu tych produkcji to bez wątpienia najlepsze, co przytrafiło mu się w ciągu ostatnich lat aktorskiej kariery. Ale nie da się ukryć, że to castingowy wybór Barry'ego Keoghana zasługuje tak naprawdę na szczególny aplauz. Przypominający młodego Joela Edgertona 25-latek, jest jednym z największych tegorocznych objawień; istny Omen w ludzkiej skórze, o przeszywającym spojrzeniu, przed którym powoli zaczną otwierać się furtki do wielkiej hollywoodzkiej kariery. Przeżywająca na ekranie drugą młodość Kidman, równie dobrze, co Farrell i Koegan, wczuwa się w osobliwy styl Lanthimosa, opierający się przede wszystkim na paradowaniu z kamienną twarzą po diegetycznej przestrzeni. Podsumowując, "Zabicie świętego jelenia" to najbardziej klasyczny pod względem ram gatunkowych film Lanthimosa, tym samym najbardziej przystępny narracyjnie, bo oparty na prostym koncepcie wyjściowym. Warto jednak pamiętać, że to nadal kino w pełni autorskie, zrodzone z tradycji greckiej nowej fali, więc nie idące na kompromisy i unikające subtelności, a ponadto podszyte mocno surreliastycznymi dialogami i czarnym humorem. Nie jest to zatem produkcja dla wszystkich, ale gatunkowe "shockery" podporządkowane zostają tu konwencji i wykorzystane znacznie bardziej świadomie, niż poprzednio. Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o mnóstwie podobieństw do "Oczu szeroko zamkniętych" Stanleya Kubricka, z którymi "Jelenia" łączą nie tylko obecnośc Kidman oraz konstrukt postaci, ale także czysto techniczne aspekty – ruchy kamery, symetria, zmiany ogniskowej, wykorzystanie muzyki klasycznej dla podbicia dramaturgii. Jestem przekonany, że gdyby Kubrick nadal żył, to bez zastanowienia przybiłby z Lanthimosem użytkowników uznało tę recenzję za pomocną (50 głosów).
Paweł Gzyl Wszyscy pamiętamy ją jako główną bohaterkę słynnego filmu „Wołyń”. Teraz Michalina Łabacz gra w nowym filmie Wojciecha Smarzowskiego – „Wesele”. Z tej okazji opowiada nam o współpracy z cenionym reżyserem. - Jak trafiłaś do obsady „Wesela”?- Zostałam zaproszona na zdjęcia próbne, gdzie partnerowałam chłopakom. Trwało to kilka godzin. Po wszystkim Wojtek Smarzowski powiedział, że przyśle mi scenariusz, bo chciałby, żebym zagrała Kaśkę. Bardzo się ucieszyłam. Było to w grudniu, chwilę przed świętami, zrobił mi więc najlepszy prezent pod choinkę, jaki mogłam sobie wymarzyć. No i najważniejsze - scenariusz był wspaniały. - Jakie miałaś wrażenia po jego lekturze?- Dużo emocji. Ale od razu wiedziałam, że chciałabym się z nimi zmierzyć i że jest to film, w którym pragnę zagrać. Że mam szansę uczestniczyć w czymś ważnym. - „Wesele” jest oparte na tym samym pomyśle fabularnym, co pierwszy film Smarzowskiego sprzed prawie 20 lat. Inspirowałaś się tamtą produkcją?- Są wspólne tylko niektóre elementy. Panna młoda też miała wtedy na imię Kaśka. W obu filmach pojawia się ten sam ważny rekwizyt – samochód, prezent dla zięcia. Tym razem jest to porsche. Jest też podobny ojciec panny młodej, załatwiający w noc wesela córki różne swoje dziwne interesy. I oczywiście dziadek. Obie produkcje łączy przełomowa noc. Ja jednak wchodziłam w ten obecny film, starając się nie wracać do tamtego „Wesela”, tylko stworzyć nową rolę i wejść w zupełnie inną historię. - Sama nie wyszłaś jeszcze za mąż, ale na pewno byłaś na niejednym weselu. Wykorzystałaś swe obserwacje, tworząc postać panny młodej?- Od początku wydawało mi się, że czuję gdzieś Kaśkę, mimo, iż jest ode mnie trochę młodsza i jesteśmy na innym etapie życia. Pamiętam dzień, kiedy kręciliśmy scenę pierwszego tańca. Wszystkie oczy na nas. Stresowałam się i wtedy poczułam, że w prawdziwym życiu to musi być jeszcze trudniejsze. Tak jak i prawdziwej pannie młodej, tak i mnie zależało na tym, żeby ten taniec wyszedł jak najlepiej. Generalnie to miał być najpiękniejszy dzień w jej życiu. Niestety: jednej nocy wszystko wywraca się do góry nogami. Bohaterowie walczą ze zmorami przeszłości. - Na plakacie do „Wesela” przy twojej postaci jest napis „Ona temu winna”. Co to oznacza?- Motywacją Kaśki jest miłość. Wie, że jej przyszły mąż Janek, jest chłopakiem, który ma swoje za uszami. Ale kocha go i wierzy, że wraz z ich wyjazdem i narodzinami dziecka, wszystko zmieni się w jej życiu na lepsze. Że jako rodzina będą szczęśliwi. Nie jest jednak ślepo w niego wpatrzona i potrafi podejmować racjonalne decyzje. Z troski o siebie i swoje dziecko. Chce dla niego jak najlepiej. - Twoimi filmowymi rodzicami są Agata Kulesza i Robert Więckiewicz. Jak ci się z nimi grało?- Agatę uwielbiam, bo nie dość, że jest wybitną aktorką, to do tego cudowną osobą i niezwykłym człowiekiem. Na planie byłyśmy partnerkami. W ogóle nie odczuwałam, że ktoś jest tutaj bardziej, a ktoś mniej doświadczony. - A Więckiewicz? - Z Robertem pracowało się równie fantastycznie, choć w filmie lepszą relację mam z matką niż z ojcem. Od dawna bardzo chciałam się z nim spotkać w pracy. Dzięki Wojtkowi to się dosyć szybko udało i było to dla mnie piękne spotkanie. - W jednym z wywiadów powiedziałaś o Smarzowskim: „Wojtek świetnie prowadzi aktora”. Tak było również na planie „Wesela”?- Wojtek daje aktorowi dużo wolności i jednocześnie zapewnia mu poczucie bezpieczeństwa przy tworzeniu roli. To bardzo ciekawe doświadczenie, bo oczywistym jest, że pomimo tej przestrzeni, którą ofiarowuje, dokładnie wie czego chce, jest bardzo konkretny. Czasami wystarczy jedno słowo i już wiem co mam grać. Jest to chwilami magiczne. Lubię ten jego świat. - Filmy Smarzowskiego kręci stała ekipa. Należysz już do jego „gangu”?- O to trzeba by zapytać Wojtka. Aczkolwiek spotykamy się już drugi raz. Więc... kto wie? (śmiech) - To, że pracujesz ze Smarzowskim ponownie, sprawiło że mieliście tym razem lepszy kontakt?- Nie wiem, czy jest to lepszy kontakt, bo od początku praca z nim była niezwykła, pod każdym względem. To, że teraz trochę się już znamy, sprawiło jednak, że dużo mniej się stresowałam, niż w czasie pracy na planie „Wołynia”. - Do „Wołynia” zostałaś wybrana na drodze castingu, w którym uczestniczyło ponad 250 dziewczyn. Smarzowski powiedział ci potem dlaczego postawił akurat na ciebie?- Tak. Powiedział mi, że już na pewnym etapie castingu wiedział, że to będę ja. Podczas finałowego etapu zdjęć próbnych zostałam poproszona, aby partnerować mojemu filmowemu mężowi, którego grał Arek Jakubik. Przyszłam oczywiście cała przerażona i ze zdumieniem spostrzegłam, że nie ma żadnej innej aktorki. Wojtek mówił jak będzie wyglądał plan, pokazywał mi mapy z różnymi drogami ucieczki Zosi, rozmawialiśmy o scenografii. Ale nikt mi nie powiedział, że dostałam rolę. Wyszłam więc stamtąd pełna wątpliwości. Potem okazało się, że reżyserka castingu Magda Szwarcbart myślała, że Wojtek mi to obwieści, a Wojtek – że powie to ona. Przy „Weselu” już nie było niepewności. - Kręcąc „Wołyń” byłaś na pierwszym roku studiów. Tymczasem cały film spoczywał na twoich barkach. Czułaś ciężar tej odpowiedzialności?- Chyba nie byłam tego świadoma. Wiedziałam, że robimy ważny film. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że to ja mam go w dużej mierze pociągnąć. Skupiałam się więc na tym, żeby jak najlepiej zagrać swoją rolę. Pokazać wszystkie stany emocjonalne mojej bohaterki. To było dla mnie najważniejsze: ta prawda, którą widz będzie mógł potem zobaczyć na ekranie. A nawet więcej - uwierzyć w nią. - Ponieważ zaczynałaś wtedy dopiero studia aktorskie, nie miałaś odpowiednich narzędzi, które poznałaś dopiero potem w trakcie nauki. To znaczy, że zagrałaś Zosię intuicyjnie?- Może i tak. Przed wejściem na plan mieliśmy spotkania z Wojtkiem i przechodziliśmy przez cały scenariusz. Dużo rozmawialiśmy. O wszystkich relacjach i motywacjach postaci. Potem spotkaliśmy się już na planie. Mówiono, że rzucono mnie na głęboką wodę – ale może to miało sens, bo jakoś dzięki temu poszło. (śmiech) - Bardzo się stresowałaś?- Najbardziej pierwszego dnia. Nie wiedziałam jak wygląda plan filmowy i czego mam się spodziewać. Później z każdym dniem było coraz lepiej. Czułam się zaopiekowana. - Spodobała ci się ta cała machina filmowa?- Bardzo. Dzisiaj cudownie czuję się na planie filmowym. Ludzie zazwyczaj nie wiedzą, jak to wygląda od środka. Ile osób pracuje, czy ile czasu poświęcamy na nagranie jednego ujęcia. To jest chyba najbardziej nieoczywiste. To praca zespołowa, która trwa i trwa. - Która scena w „Wołyniu” była dla ciebie najtrudniejsza?- Każda była w jakimś stopniu wyzwaniem. Nigdy wcześniej przecież nie grałam przed kamerą. Tak samo jak moja bohaterka przeżywałam więc wszystkie te emocjonalne stany po raz pierwszy. Jedna scena była może trudniejsza , druga może mniej. Ale z każdym dniem uczyłam się siebie i swojej wrażliwości. Fajna była ta adrenalina na planie – to jak operacja na otwartym sercu. I jest to uzależniające. - W jednym z wywiadów powiedziałaś: „Na planie „Wołynia” dojrzałam w ekspresowym tempie jako kobieta i jako aktorka. Na czym to polegało?- Zdjęcia do tego filmu trwały aż dwa lata. Wcześniej był rok castingowy. Kiedy zaczęły się zdjęcia próbne, byłam na pierwszym roku studiów. Później długo trwały przygotowania. A kiedy w końcu weszliśmy na plan, okazało się, że musimy poczekać pół roku, żeby zebrać fundusze na dokończenie filmu. Premiera więc odbyła się dopiero wtedy, kiedy kończyłam szkołę. Dojrzewam razem z moją bohaterką. - Jak sobie poradziłaś psychicznie z tą rolą?- Miałam to szczęście, że po zdjęciach od razu wróciłam na studia. To był rok dyplomowy, co oznacza, że był też dość intensywny. Chwilę później dostałam rolę w spektaklu, a następnie etat w Teatrze Narodowym. I tak z pracy rzucałam się w pracę, nie zagłębiając się w to, co grało we mnie jeszcze chwilę temu. Choć miałam cały czas świadomość, że te emocje z „Wołynia” gdzieś tam się we mnie odłożyły. Myślę też, że miałam szczęście, że czas po realizacji tego filmu, był czasem z bliskimi. Sporo osób pytało mnie wtedy o ten mrok i okrutne przeżycia z filmu. Niektórzy byli nawet przekonani, że będzie to miało na mnie duży wpływ. Tymczasem stało się inaczej. Przynajmniej na razie. - Na festiwalu w Gdyni zgarnęłaś nagrodę za najlepszy debiut w „Wołyniu”. Otworzyło to przed tobą nowe drzwi?- Nagrody są bardzo miłe, bo to uhonorowanie efektów naszej pracy. Ale ja się trochę boję ich ulotności, dlatego staram się skupiać przede wszystkim na pracy. Co ciekawe nie odebrałam osobiście nagrody w Gdyni. Grałam wtedy spektakl w teatrze i nie wyobrażałam sobie, że pójdę do dyrektora i powiem, że chciałabym odebrać nagrodę w Gdyni, że nie wypada tak odwołać spektaklu ze swojego powodu. Dyrektor Englert mówił potem: „Dlaczego nic nie powiedziałaś, przecież bym cię puścił!”. Oczywiście poleciały mi wtedy łzy. Dostałam od zespołu kwiaty – i wtedy ucieszyłam się ze swojej decyzji. - Polski „Vogue” napisał po „Wołyniu” o tobie: „Narodziny gwiazdy!”. Poczułaś się wtedy przez chwilę kimś takim?- (śmiech) Nie. - Wykładowcy oraz koledzy i koleżanki z uczelni na pewno obejrzeli „Wołyń”. Traktowali cię potem trochę inaczej?- Nie czułam, że ktoś patrzy na mnie inaczej. Moi przyjaciele bardzo mnie wspierali od samego początku. - Mocno walczyłaś o możliwość studiowania na Akademii Teatralnej, bo dostałaś się dopiero za trzecim razem. Warto było?- Chyba nic nie dzieje się bez przyczyny. Może gdybym się nie dostała do Akademii Teatralnej, to nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem teraz. Wcześniej uczyłam się dwa lata w studium aktorskim przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Spotkałam na swej drodze różnych profesorów i każdy kontakt miał dla mnie głęboki sens. Studia wspominam z dużym sentymentem. Ale i tak najwięcej nauczyłam się dopiero w pracy – na planie i w Nie miałaś do czynienia z terrorem psychicznym na studiach?- Nie. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Przecież pracujemy na emocjach, jak przy tykającej bombie. Szacunek do drugiej osoby to więc podstawa. Myślę, że każdy z nas powinien wyraźnie stawiać granice. W szkole jesteśmy w roli uczeń-profesor, ale później zdarza się, że spotykamy się w pracy jako partnerzy. W mojej ocenie nauczyciele powinni w jak najlepszy sposób przygotowywać nas do pracy oraz pokazywać nam plusy i minusy tego zawodu. - Wspomniałaś o ważnych spotkaniach podczas studiów. Na pewno dla ciebie taką ważną osobą był Jan Englert. Zrobiłaś u niego dyplom, a potem zagrałaś w kilku jego spektaklach. Łączy cię z nim podobnie wyjątkowa więź jak ze Smarzowskim?- Myślę, że tak, choć są to dwa zupełnie inne światy – teatr i kino. Za otwarcie jednego i drugiego jestem jednak bardzo wdzięczna. Z Janem Englertem spotkałam się już na pierwszym roku studiów, kiedy uczył mnie prozy. Potempracowaliśmy kilka razy razem. Ostatnio – przy „Trzech siostrach” Czechowa. - Jesteście już kolegami z pracy, czy nadal jest między wami relacja uczennica-mistrz?- Myślę, że to drugie. To jednak mój profesor i dyrektor w teatrze. Oczywiście można powiedzieć, że również kolega ze sceny. Ale chyba zawsze będzie dla mnie przede wszystkim Mistrzem. - To on zaprosił cię do Teatru Narodowego. To wyjątkowa scena w Polsce. Jak się odnalazłaś w tym zespole?- Na początku starałam się każdemu mówić „dzień dobry”. Miałam poczucie, że jako nowa osoba, nawet wchodząc do bufetu powinnam się wszystkim ładnie przedstawić. Kiedy wychodziłam z teatru, to mówiłam „dzień dobry” nawet obcym ludziom na ulicy. (śmiech). Tak było przez kilka dni. Dziś czuję się tu bardzo dobrze. To moje miejsce. - Grasz na tej scenie w kilku przedstawieniach. Jak sobie z tym radzisz?- Nie mieszają mi się role. (śmiech) Choć bywają momenty lekkiego zmęczenia. Październik będzie teraz dość intensywny: w samym Teatrze Narodowym gram siedemnaście spektakli plus jeszcze kilka w Och Teatrze. Zaczynam też próby do „Wieczoru trzech króli”, który będzie reżyserował Piotr Cieplak. Premiera w grudniu. W zeszłym roku było jednak zdecydowanie trudniej. Grałam w „Weselu” i musiałam dodatkowo jeździć Warszawa - Bydgoszcz. Pamiętam, że pewnego dnia, gdy wchodziłam na scenę, przez chwilę się zawiesiłam, nie mogąc za nic przypomnieć sobie, co mam powiedzieć... Kiedy stanęłam już przed widownią, wszystko poszło jak z automatu. Ta próba przypomnienia sobie tekstu była jednak przerażająca. - Teatr daje ci inny rodzaj satysfakcji niż kino czy telewizja?- Teatr to spotkanie z widzem tu i teraz. I to jest fascynujące. Reszta zależy od konwencji, od sztuki, od reżysera, ale najczęściej używa się w nim zupełnie innych środków wyrazu niż w kinie. Kamera jest dla mnie zdecydowanie bardziej intymna. - Masz też na swym koncie udane występy w telewizji w serialach „Belfer 2” i „Pod powierzchnią”. To też były ciekawe doświadczenia?- Bardzo! „Belfra” zrobiłam zaraz po „Wołyniu”. Istotne było dla mnie, żeby pokazać się z zupełnie innej strony. Kiedyś obawialiśmy się seriali. Teraz cieszymy się z tego rodzaju propozycji, bo są świetnie napisane, precyzyjnie skonstruowane i reżyserowane przez uznanych reżyserów. Mam wrażenie, ze serial to fabuła podzielona na kilka części. I z tego, co wiem, tak są też oglądane przez widzów – longiem. Dzięki temu ze wspaniałą fabułą nie obcujemy tylko przez dwie godziny, ale mamy na nią całą, długą noc. - Jeszcze ciekawszą rolę niż w „Belfrze 2” zagrałaś w „Pod powierzchnią”.- Dziękuję. To był bardzo kobiecy serial. Lubiłam swoją postać – niestety jej historia potoczyła się tragicznie. Mimo to zagranie Igi było wielką frajdą. - Mówi się o tobie, że jesteś „skromną i nieśmiałą dziewczyną”. Jakim cudem przy takich cechach charakteru zamarzyło ci się bycie aktorką?- Może dlatego, że te wszystkie emocje, które kryję w sobie, mogę pokazać na scenie. Mocno to brzmi, ale w kinie czy w teatrze można przeżywać czyjeś życie bez konsekwencji. Kolejny film czy spektakl to kolejna nowa maska. Ale taka, którą wieczorem można z siebie zmyć czy zrzucić. - Za młodu byłaś bardziej związana z muzyką i występowałaś w wielu konkursach wokalnych. Dlaczego nie poszłaś w tę stronę?- To było dla mnie tylko hobby i nigdy nie wiązałam z tym przyszłości. Zarówno w studium, jak i w akademii miałam śpiew i taniec – ale to są tylko środki, które mogą mi się przydać w przyszłości podczas pracy. Tym bardziej, że od zawsze marzyłam, aby grać w filmach i w teatrze. Już jako dziecko pytana kim chcę zostać, odpowiadałam świadomie, że właśnie aktorką. - Jakie masz aktorskie marzenie?- Nie powiem, bo się nie spełni. - Pewnie jak większość młodych aktorek chciałabyś zagrać w kostiumowym filmie. Na przykład Annę Na razie wymarzone role śnią mi się po nocach. Los pokaże czy te senne mary ujrzą kiedykolwiek światło dzienne. - Nie chciałabyś wrócić do śpiewania?- Nie. Kiedy jest okazja, to oczywiście lubię sobie pośpiewać. Jako aktorka, jestem na scenie kimś zupełnie innym. Oczywiście wychodzę jako ja – ale jestem w postaci. Ze śpiewaniem jest inaczej. To trochę inna bajka.
Wyświetl obrazy dla operacja na otwartym sercuPrzeglądaj dostępne zbiory filmów i klipów (208) dla słowa kluczowego operacja na otwartym sercu do wykorzystania we własnych projektach lub rozpocznij nowe wyszukiwanie, aby znaleźć więcej wspaniałych zbiorów filmów i klipów dodatkowych (b-roll).Najnowsze wyniki
operacja na otwartym sercu gra